Pozdrawiam Was drodzy czytelnicy Echa Przestrzeni. Jestem Cmdr MAGNUM354 i piszę do Was po raz pierwszy. Zachęcił mnie do tego sam naczelny czyli redaktor Kokosz, a moja historia opowiada właśnie o naszym pierwszym spotkaniu.
Macie przed sobą artykuł specjalny o tym, w jakich niesamowitych okolicznościach został odnaleziony i przywrócony na łono społeczeństwa i naszego magazynu znany – i nie wszędzie lubiany – dziennikarz śledczy Kokosz.
Macie przed sobą artykuł specjalny o tym, w jakich niesamowitych okolicznościach został odnaleziony i przywrócony na łono społeczeństwa i naszego magazynu znany – i nie wszędzie lubiany – dziennikarz śledczy Kokosz.
Dużo nie brakowało a tego wpisu mogłoby w ogóle nie być, zresztą tak jak i naszego dzielnego reportera. Pozwólcie, że opiszę tę historię od początku.
Pewnie nie wiecie, ale przygotowywałem się do dalszej wycieczki, czyli do tak ostatnio popularnej eksploracji nieznanej przestrzeni kosmicznej. W zasadzie wszystko było dopięte na ostatni guzik. Systemy naprawcze w duecie, dwa łaziki w ładowni. I to w zasadzie wszystko. Jedyną porządną rzeczą na pokładzie był napęd – była to największa dostępna dla Anacondy jednostka, plus naprawdę dobry tuning u topowego inżyniera z tej dziedziny.
Tak przygotowany statek osiągał niesamowity skok podstawowy, bo prawie 59 LY, a z mniejszą ilością paliwa prawie 63 LY! Coś pięknego. Ale przezorny zawsze ubezpieczony, dlatego postanowiłem poświęcić kilka dni na oblecenie naszej zamieszkałej przestrzeni wokoło. No i wczoraj wreszcie nadszedł ten dzień. Siedzę sobie w kokpicie i podążam za głosem komputera pokładowego, wykonując jego polecenia:
– Czek to.
– Czek tamto…
– Zieew…
– Czek sramto…
– Czek tamto…
– Zieew…
– Czek sramto…
Wiecie o co chodzi. Jeszcze kilkanaście komend, test alko i guzik od odpalania silników rozruchowych głównego napędu podświetla się na zielono – wszystkie LED-y w kokpicie też mi wymienili na osobistą prośbę, dosyć już miałem tego miodowego koloru.
No to lecimy, znaczy ja i Lola. Kim jest Lola? To już moja słodka tajemnica.
Traf chciał, że pierwszy skok wypadł nam do husarskiego systemu górniczego HR 8671. System jak system, lecimy dalej… Ale zaraz zaraz – a to ci niespodzianka! Przy najbliższej planecie mój komputer namierzył punkt oznaczony jako pozostałości po ataku. Zwykle omijam takie rzeczy, bo to w większości pułapki na frajerów, a moja Gwiazda Drogi Mlecznej nie ma nawet halogena z przodu.
Ale tym razem miałem dziwne przeczucie, że jestem we właściwym miejscu o odpowiedniej porze.
Wyskoczyłem na podanych koordynatach i od razu wiedziałem, że coś jest na rzeczy. Zwykle w takich punktach dryfuje jakiś wrak Aspa albo Eagle’a a tu proszę – Anaconda. I to nie byle jaka. Rzadko widuje się taki statek w czarnych barwach. Od razu pomyślałem, że pewnie jakiś przemytnik i od razu gęba mi się uśmiechnęła – może coś jeszcze zostało?
Parę kilogramów zioła byłoby w sam raz na tak długą wycieczkę.
Parę kilogramów zioła byłoby w sam raz na tak długą wycieczkę.
W tym samym momencie pożałowałem, że nie wziąłem ze sobą żadnego myśliwca, byłoby łatwiej obejrzeć sobie ten statek z bliska.
No ale trudno, robimy włam. I to dosłownie! Ku mojemu zdziwieniu, o ile brama ładowni była na wpół wyrwana, to kawałek dalej natrafiłem na zaspawaną ścianę! Z drzwiami! Co do… ktoś tu chyba był bardzo, bardzo ostrożny. Po kilku minutach zaimprowizowanym wytrychem udało mi się otworzyć drzwi – i kolejne zaskoczenie: tu było powietrze! Rozrzedzone co prawda, ale dzięki temu nie oberwałem w łeb drzwiami. Ale to nie koniec niespodzianek. Dwa metry dalej były kolejne drzwi. Normalnie ktoś tu sobie zbudował śluzę.
Biorąc pod uwagę, że w środku było powietrze, byłem już całkowicie pewien, że ci którzy tak zdemolowali ten statek nie dostali się na pokład, bo opuszczając go nie mieliby powodu, żeby uzupełniać powietrze w śluzie. Podniecony jak małolat, szybko zamknąłem pierwsze drzwi – zawsze warto wykorzystać atmosferę na pokładzie – i z bijącym sercem odwróciłem się w stronę drugich.
– Kto tam?!
Myślałem że zejdę.
Przepraszam Was, drodzy czytelnicy, ale musicie zrozumieć – tego nie da się opisać inaczej. Byłem na martwym statku, bez zasilania, w ciemnościach, z sercem na piątym biegu, podekscytowany akcją, a tu nagle ktoś się do mnie odzywa!
– No kto tam?! –
Nie będę ukrywał – dobrze, że kombinezony kosmiczne mają system utylizacji odchodów… Chwilę mi zajęło, żeby pozbierać się do kupy, więc zapukałem w drzwi. Ponieważ w śluzie nie było powietrza, więc sam nie mogłem mówić, po chwili prób i błędów ustaliliśmy z tajemniczym mieszkańcem wraku, że pukam dwa razy na „tak, a raz na „nie”.
– Jesteś uzbrojony? – Łup!
– Jesteś piratem? – Łup!
– Masz statek? – Łup łup!
– Zabierzesz mnie stąd? – Łup łup!
– Jesteś piratem? – Łup!
– Masz statek? – Łup łup!
– Zabierzesz mnie stąd? – Łup łup!
Po chwili drzwi się otworzyły i zobaczyłem prawdziwego Robinsona Cruzoe. Koleś zarośnięty konkretnie, obszarpany i na pierwszy rzut oka nie wyglądający na całkiem normalnego. No ale co się dziwić, nie wiadomo ile tu siedział.
– Jak się cieszę, że tu jesteś DYoda! –
– Eee, chyba mnie z kimś pomyliłeś, jestem MAGNUM…
– Nie DYoda?
– Nie.
– On cię przysłał?
– Nie.
– To gdzie on jest?
– Nie wiem, nie znam typa…
– Eee, chyba mnie z kimś pomyliłeś, jestem MAGNUM…
– Nie DYoda?
– Nie.
– On cię przysłał?
– Nie.
– To gdzie on jest?
– Nie wiem, nie znam typa…
Przez kilka minut rozmawialiśmy w tym stylu. Dopiero po jakimś czasie, kiedy do faceta dotarło, że jest już bezpieczny i że dowiozę go do cywilizacji, udało mi się coś z niego wyciągnąć.
Mówił o sobie, że nazywa się Cmdr Kokosz i jest dziennikarzem goniącym za sensacją (coś o nim słyszałem, a raczej czytałem jakieś jego teksty). Dał w łapę właścicielowi tej Anacondy, żeby zabrał go na jeden z księżyców w jakimś tajemniczym systemie (nazwa to podobno tajemnica – miał się dowiedzieć dopiero po przylocie), na którym to osiedliła się jakaś sekta. Sekta ta miała ponoć czcić jakichś pradawnych bogów, którzy podróżowali po wszechświecie, przechodząc przez magiczne kręgi. W sumie Kokosz miał gdzieś tą sektę. Bardziej chciał się przyjrzeć samym kręgom, podejrzewał bowiem, że jest to może jakiś portal do podróży nadprzestrzennych – coś jakby stacjonarny napęd FSD.
Pozostawała kwestia tego, co się w czasie skoku dzieje z ciałem i przede wszystkim czy te wrota/brama w ogóle istnieją…Nie znając jednak nazwy systemu, raczej nigdy się tego nie dowiemy.
Już w Maskelyne Vision, zapytałem go, skąd miał powietrze na martwym statku. Okazało się, że oprócz jedzenia statek przewoził szczepy bakterii, a w zasadzie pleśni, która produkowała tlen. Był to stary, zapomniany sposób, jeszcze z czasów kolonizacji Układu Słonecznego. Całkowicie legalny, ale po prostu zapomniany.
Na pytanie co się właściwie stało, opowiedział mi historię o tym, jak zostali zaatakowani przez piratów. Na dzień dobry oberwali rakietami które zdjęły im osłony i uwędziły FSD. Na szczęście AI statku prowadziła ogień z multicannonów na tyle dobrze że piratom nie udało się zbliżyć do statku. Próbowali jeszcze kilka razy ale AI dawała sobie radę – przynajmniej do czasu kiedy reaktor nie wyzionął ducha. Gdyby przylecieli teraz to na pewno dostaliby się na statek, ale widocznie ponieśli zbyt duże straty i dali sobie po prostu spokój.
Nie mogłem się powstrzymać i zapytałem go jeszcze co się stało z pilotem. Niestety, podczas próby naprawy na zewnątrz statku, jego stalowa linka asekuracyjna zahaczyła o ostry element rozerwanego kadłuba i pilot odleciał w przestrzeń. Wtedy też Kokosz pospawał dodatkową ścianę i zbudował w ten sposób improwizowaną śluzę, aby ułatwić komuś takiemu jak ja potencjalny ratunek.
Pod koniec tej rozmowy Kokosz zaproponował mi żebym opisał tę przygodę. Na początku kręciłem nosem, ale dał mi czas do końca tygodnia – inaczej on zrobi to za mnie. Przełamałem się więc i teraz piszę te słowa do Was. Proszę o wszelkie opinie na moją skrzynkę (PW). Jeśli wam się spodoba moja publicystyka, to może coś jeszcze dla was napiszę, kto wie.
No i na pewno spodziewajcie się reportaży samego Kokosza, teraz kiedy jest już cały i zdrowy w redakcji Echa Przestrzeni.
Pozdrawiam, MAGNUM354